Mieszkał on na przełomie XVI i XVII wieku na jednym z osobowickich wzgórz, które dopiero później świętym zostało nazwane. Przez co najmniej dziesięć lat wędrował niestrudzenie z Osobowic aż na wrocławski rynek. Na karty historii trafił jednak nie z powodu świątobliwości swojego życia i cudów spełniających się za jego pośrednictwem, ale z racji swojego codziennego przebywania w najsłynniejszej z wrocławskich piwiarni wszechczasów – Piwnicy Świdnickiej. Kim był brat Aleksy? Czy był to zwykły żebrak-wydrwigrosz, opój i pasibrzuch czy też szanowany w ówczesnym społeczeństwie żebrak-jałmużnik działający pod auspicjami jednego z funkcjonujących we Wrocławiu żeńskich zakonów? Spróbujemy zatem, mając jedynie skąpe o nim samym informacje przeprowadzić na gościnnych łamach „Na Oświciu” swoistą lustrację brata Aleksa.
Założona i funkcjonująca już w końcu XIII wieku Piwnica Świdnicka była dobrze znana nie tylko każdemu mieszkańcowi Wrocławia, ale i również licznie przybywającym tutaj kupcom, zarówno ze Śląska jak i z krain ościennych. Ba, mawiano nawet, z pewną przesadą, że "kto nie był w Piwnicy Świdnickiej, ten nie był we Wrocławiu". Nie oznaczało to jednak bynajmniej, że wolny wstęp miał tutaj tak po prostu każdy. Lokal ten, bądź co bądź położony był pod samym ratuszem miejskim, tak więc oko rajców miejskich, a co istotniejsze drabów ze straży miejskiej spoczywało nieustannie na gościach nawiedzających ten przybytek. Słowem, była to najporządniejsza piwiarnia we Wrocławiu, burd nie tolerowano tutaj żadnych, a i wszelkiej maści łotrzykowie oraz wydrwigrosze omijali to szacowne miejsce szerokim łukiem, zaś specjalne zarządzenia ogłaszane gościom mówiły, że: „W tej Piwnicy przeklinanie, zaklinanie, gra w karty, kurzenie tytoniu i muzyka są zabronione”. Nic więc zatem dziwnego, że przychodziła tutaj zdecydowanie lepsza klientela, złożona z miejscowych i zamiejscowych poważnych kupców, kramarników handlujących w rynku, rajców miejskich i wrocławskich notabli, śląskiej i zagranicznej szlachty. I właśnie w tej szacownej i zacnej Piwnicy miał przesiadywać po całych dniach brat Aleksy.
Z plagą natrętnego żebractwa mamy odczynienia w naszym mieście niestety i dzisiaj. Wie o tym dobrze ten, kto w letni wieczór usiadł choćby na bezalkoholowe w jednym z licznych ogródków rozlokowanych wokół wrocławskiego ratusza. Cygańskie kapele, matki z dzieckiem na ręku z obowiązkową karteczką poświadczającą wszelkie możliwe choroby i nieszczęścia, sprzedawcy przywiędłych róż lub obrazków z wizerunkiem świętych. W zamierzchłych czasach nie było z tym wcale lepiej, a liczne wojny, susze, powodzie, zarazy i wszelkiego rodzaju inne dopusty Boże mogły uczynić w jednej chwili z najzacniejszych ludzi żebraków żyjących z cudzego miłosierdzia. Oprócz jednak i takich nieszczęśliwców istniało, jak zawsze zresztą, wcale liczne grono ludzi, którzy z żebractwa i życia z „litościwego chleba” uczynili sobie intratny zawód. Poświadczone jest istnienie we Wrocławiu całych band żebraków, trudniących się w dzień zbieraniem datków, a rozbojem w nocy. Nic wiec zatem dziwnego, że już w 1512r. rada miejska wydała kategoryczny nakaz opuszczenia w ciągu trzech dni miejskich murów wszelkim obcym żebrakom. Musiało to jednak nie odnieść spodziewanych skutków, podobnie zresztą jak i dzisiejsze nakazy i zakazy, skoro już w latach 1519-21 władze miejskie próbowały temu zaradzić wprowadzając swoistego rodzaju koncesje na uprawianie proszalnego procederu. Otóż, postanowione zostało, że chorzy i rzeczywiście nie mogący pracować zostaną umieszczeni w miejskich i klasztornych szpitalach lub przytułkach. Pozostali zaś, tutejsi żebracy będą mogli nadal uprawiać żebraninę, pod warunkiem jednak naszycia na swojej odzieży wierzchniej dużej litery „W”. Ustanowiono także urząd „żebraczego wójta” z którym prowadzono negocjacje i transmitowano postanowienia rady w żebracze masy. Ba, jak poważnie społeczny był ten problem niech zaświadczy fakt, że w 1523r. powołano do życia dziesięcioosobowy Urząd Jałmużniczy zajmujący się niesieniem stałej pomocy. W samym tylko 1552 r. ów urząd miał pod swoimi skrzydłami około siedmiuset żebraków, zaś w latach 1572 i 1591 zmodyfikowano ów „Porządek żebraczy”, podporządkowując „żebraczych wójtów” pod naczelników czterech miejskich kwartałów, którzy to z kolei wyznaczali poszczególnym żebrakom ulice na których ci ostatni mogli uprawiać zgodnie z prawem swój proceder. Rajcy miejscy wprowadzili też specjalny, kwartalny podatek wynoszący cztery halerze od nieruchomości, a przeznaczony właśnie na powstrzymanie plagi żebractwa. Cały ten system runął jednak już w bez mała sto lat później, kiedy to założono w roku 1668 decyzją rady miejskiej Dom Pracy Przymusowej, z niemiecka zwany zuchthausem. Miano tam kierować i kierowano, jak to napisano w regulaminie tej instytucji tak aby: „nie tylko wyrodne dzieci, leniwych biegunów, niedbałych próżniaków, zdrowych żebraków skłonić do bojaźni Bożej, zacności i pracy, ale również tych, którzy trzymają się w karbach bardziej z bojaźni przed karą niż z cnoty, powstrzymać przed zgubnym zbłądzeniem.” I właśnie w takim mieście wyposażonym w takie przepisy i instytucje brat Aleksy uprawiać miał żebractwo.
Siostry klaryski, zakon elitarny ale też i słynący z surowej reguły istniał we Wrocławiu od 1257 r. Bogato zawsze uposażony objął we władanie podwrocławską wieś Osobowice, jak powszechnie wiadomo, już w roku 1242. A jednym z celów zakonu, oprócz modlitwy, pracy, ślubów ubóstwa i milczenia, było zbieranie datków czyli jałmużny. Działalność taka była zgodna z regułą nadaną w dniu 16 września 1253r. przez papieża Innocentego IV, bo jak można wyczytać w rozdziale ósmym owej reguły: „Siostry nie powinny niczego nabywać na własność; zbieranie jałmużny; Siostry niech niczego nie nabywają na własność: ani domu, ani ziemi, ani żadnej rzeczy, lecz jako pielgrzymujące i obce (por 1 P 2, 11) na tym świecie, służąc Panu w ubóstwie i pokorze, niech z ufnością posyłają (podkreślenie moje) po jałmużnę. I nie powinny się tego wstydzić, bo Pan dla nas stał się ubogim na tym świecie.” Jeśli zaś chodzi o drogę z ówczesnych Osobowic do odległego o parę mil Wrocławia, to trzeba tutaj wspomnieć nie tylko samą odległość od miasta, ale i konieczność wnoszenia stałej opłaty przez Most Groszowy, usytuowany 700m dalej w stronę Osobowic niż most dzisiejszy, oraz potrzebę stałego opowiadania się mało skłonnym do żartów drabom ze straży miejskiej obsadzających miejskie bramy. I właśnie na terenie podwrocławskiej wsi Osobowice, w dobrach należących do surowych klarysek miał mieszkać brat Aleksy.
Postać i działalność brata Aleksa musiała zapaść głęboko w umysły ludzi mu współczesnych. Z okolicznościowego druku o dziwacznym tytule: „98,765 talarów, 4 srebrne grosze 3 ½ feniga Albo trzeci nie zakazany dzień świąt Wielkiej Nocy 1874r. we Wrocławiu część 1 nieoczekiwane spotkanie dwóch starych przyjaciół” wynika bowiem, że do końca XVIII wieku drewniana figura przedstawiająca rzekomo brata Aleksa miała być jedną z ozdób Piwnicy Świdnickiej. Według zapisanej przez niejakiego Otto Tzchnikowa, a moim zdaniem przesadzonej ździebko legendy miejskiej brat Aleks miał się trzykrotnie przechadzać z łatwością po wrocławskim rynku dźwigając ważące po 4 cetnary skrzynie, wykrzykując przy tym podobno z upodobaniem: „Ho, ho widzicie jaki ze mnie chłop na schwał”. Warto dodać tutaj, że pruski jeden cetnar jest równy aż 51, 4 kg...
Inne zapiski z epoki wspominają, że w jego stałym zwyczaju było płatanie, ze stoickim spokojem zresztą, rozmaitych psot stałym bywalcom Piwnicy Świdnickiej. Miało to zjednywać mu podziw oraz hojność pozostałych jej rezydentów. Miał też brat Aleksy znakomitą i celną odpowiedź na wszelkie grubiaństwa spotykające go zarówno w Piwnicy jak i na wrocławskich ulicach gdzie uprawiał swój proceder. Każdemu bowiem zarówno za doznane krzywdy jak i bardziej lub mniej hojne datki odpowiadać miał z całą powagą znamienne słowa: ”Niech Bóg Ci zapłaci”. I zaiste, warto się nad tymi słowami zastanowić głębiej, dokładnie tak jak współcześni mogli się nad słowami brata Aleksego zastanawiać. A wnioski z przeprowadzonej na niniejszych łamach lustracji brata Aleksego oraz odpowiedzi na zadane retorycznie wcześniejsze pytania nasuwają się raczej same.
Gdyby brat Aleksy był tylko żebrakiem-wydrwigroszem, opojem i pasibrzuchem to dość szybko zawarłby znajomość z wymienionymi wyżej miejskimi instytucjami, a kto wie, może i trafiłby na dłużej do miejskich kazamatów. A spacerowanie z ciężarami po wrocławskim rynku, jeśli rzeczywiście miały one miejsce, można traktować jako swoistą reklamę tężyzny Aleksa wynajmującego się jako robotnik dniówkowy lub tragarz.
I pozostaje tylko prosić odpowiednie władze o nazwanie ulicy lub też placu z fontanną, może najlepiej tej która dopiero powstanie na Osobowicach właśnie imieniem brata Aleksa, pokornego żebraka-jałmużnika, kwestarza czcigodnych sióstr klarysek, najsłynniejszego mieszkańca Osobowic z przełomu XVI i XVII wieku.
Sławomir Opasek
Tekst ten ukazał się pierwotnie w Nowe Życie, nr. 2 luty 201 1roku.